humbelina |
Wysłany: Wto 19:30, 27 Lut 2007 Temat postu: Draco. |
|
Bo chciałam dodać na forum coś, co nie jest AŻ TAK złe.
Co oczywiście nie znaczy, że toto jest cokolwiek warte.
Draco
Zawsze wiedział, jak Ona ma wyglądać. Jak ma się zachowywać, jaka ma być. Przed oczami stale miał jej bladą, świetlistą twarz, długie blond włosy, zimne oczy. I tę nienaganną sylwetkę.
Miała pochodzić z dobrej rodziny, być piękna, chłodna i opanowana. Idealna. Niczym laleczka z porcelany. Tak krucha... i wzbudzająca podziw.
*
Spojrzał z ukosa na kobietę siedzącą przy stole i czytającą gazetę. Na jej promienny uśmiech, rude, krótko ścięte włosy i piegi. Skrzywił się. Nie tak to wszystko miało przecież wyglądać...
*
Skąd wiedział, że taki ideał w ogóle istnieje? Nie wiadomo, ale gdzieś w głębi serca czuł, że Ona jest. I że kiedyś ją spotka.
Że będzie mu dane kochać Ją całym swym sercem, a Ona będzie kochała jego. I będą szczęśliwi. Ale tylko we dwoje.
Czekał długo. Mijały dni, tygodnie, miesiące, w końcu lata, ale jego piękność nie zjawiała się. Był jednak cierpliwy, tak, bardzo cierpliwy. I wiedział, czuł to, że kiedyś naprawdę, a nie tylko we śnie, przytuli ją. Pocałuje.
*
Rudzielec podszedł do niego, wciąż się uśmiechając. Patrzył w te jej duże oczy, myśląc jednocześnie o kimś zupełnie innym. O kimś lepszym.
– Nad czym tak rozmyślasz? – zapytała cicho, zbliżając swą twarz do jego. Mógł teraz nawet policzyć piegi na jej nosie. Zmusił się do uśmiechnięcia, ale zamiast tego na jego twarzy pojawił się okropny grymas.
– Nad niczym – warknął.
*
Wszystko zaczęło się w czwartej klasie, kiedy to do Hogwartu przyjechali reprezentanci dwóch innych szkół. Wtedy po raz pierwszy był prawie pewien, że Ona jest już blisko, na wyciągnięcie ręki. I jak zwykle się mylił. Idiota.
Bo potem one wszystkie wyjechały, razem z tą grubą olbrzymką, podającą się za dyrektorkę. Tak po prostu, wyjechały!
Ale Jej z nimi nie było... Prawda?
*
– Draco? Draco, co z tobą? – zapytała ze strachem. Rozwarła szerzej oczy. – Źle się czujesz?
Prychnął. Źle się czuł? Nie, do diabła! Czuł się po prostu wspaniale!
– Nie – odpowiedział. Starał się za wszelką cenę na nią nie patrzeć. I nie myśleć o tym, kim się stał.
„Ja i nędzna Weasley” – pomyślał z odrazą, wpatrując się uporczywie w targane wiatrem za oknem gałęzie drzew – „Ja! Sam Draco Malfoy!”
A do tego jeszcze teraz, właśnie w tym momencie, bał się spojrzeć tej żmii w oczy. Tchórz.
– Tak – zmienił nagle zdanie – masz całkowitą rację, źle się czuję – stwierdził. – Jak zresztą zawsze... – dodał jeszcze cichym szeptem, szydząc z niej, czego nie robił przecież od tak dawna! No cóż, nie zdążył się powstrzymać.
Po chwili chwycił płaszcz wiszący na wieszaku w hollu i wyszedł. Tak po prostu.
– Muszę się przejść! Zaraz wrócę! – rzucił jeszcze zza drzwi. I odszedł. A Ginny zaniosła się płaczem.
*
Przecież nie mógł Jej tak po prostu nie zauważyć, prawda? Przecież już wtedy każdy szczegół Tej twarzy znał na pamięć. Nie mógł. Gdyby przyjechała, wiedziałby o tym. Na pewno.
A jednak, gdy piękne Francuzki wyjechały, był rozczarowany. Nie, chwileczkę, rozczarowany to zdecydowanie zbyt słabe słowo. On był zrozpaczony! Rozgoryczony. I wściekły.
A ona, ta mała, wstrętna żmija, to wykorzystała.
*
Zacisnął pięści. Szedł wciąż przed siebie, myśląc tylko o Niej. Mijał wystawy sklepowe, stoiska i najróżniejsze budynki. Przed oczami migały mu twarze niektórych ludzi spieszących w tylko ich własne miejsca. Szczęśliwych. Rozanielonych. Ale też tych bardzo, bardzo złych. Zupełnie jak on.
Postanowił, że wygarnie tej małej Weasley to wszystko, o czym teraz myślał, jak tylko wróci do domu.
– Domu?
Prychnął. To słowo zabrzmiało co najmniej dziwnie. I nagle zorientował się, że niema najmniejszego zamiaru tam wracać. Że już nigdy TAM nie wróci. Do tego... domu.
*
Omotała go, tak właśnie, omotała! Zaczarowała, skusiła, zupełnie jak wąż Ewę w Edenie. Czy przy pomocy eliksirów, choć przecież nigdy nie była w nich dobra, czy też czarnej magii, to było nieważne. Nic nie znaczyło. Nic.
Ale skutek... skutek był podobny do tego tak dokładnie opisanego w najświętszych książkach mugoli. Zrobił to. Odszedł. Odszedł od swojej bogini, zapomniał o Niej! Zupełnie zapomniał...
Jednak w końcu połapał się w tych nieczystych gierkach Weasley! Tak, zorientował się, co ten głupi rudzielec chce zrobić! Domyślił się, że chciała go odciągnąć od jego prawdziwej miłości!
I nie pozwolił jej na to... ha, nie pozwolił!
*
Jego buty zaczynały przemakać, ale zupełnie się tym nie przejmował. Było zimno, a płaszcz, który zabrał ze sobą, nie dawał wystarczającej ilości ciepła. Nie obchodziło go to. Nie wziął rękawiczek ani nawet czapki. Śnieg, który dopiero co zaczął padać, z każdą chwilą stawał się coraz bardziej uciążliwy. Ale cóż z tego?
Cóż z tego, że zmarzł, że przemókł, że właśnie stracił dom i wszystko, co tylko miał? Był wolny, naprawdę wolny! I wrócił do Niej. W końcu otworzyły mu się oczy.
Czuł, że właśnie teraz, w ten zimny, ohydny dzień, jest bliżej odnalezienia swojej bogini niż kiedykolwiek indziej. Nawet wtedy, gdy do Hogwartu zawitały reprezentacje z różnych krajów. Czuł to.
I właśnie ten moment Ktoś Z Góry wybrał, aby belka z mocno już nadszarpniętego zębem czasu dachu spadła na ziemię. Powalając Dracona Malfoya.
*
Znów miał Ją przed oczami. Znów pieścił, całował Jej cudowne ciało, szeptał czułe słówka do ucha swojej bogini. Znowu byli razem, po tak długim czasie rozłąki! Cóż z tego, że kiedy go zobaczyła, rzuciła tylko chłodne „o, to ty” na powitanie? Cóż z tego, że nawet nie zaszczyciła go jednym z tych swoich cudownych uśmiechów?!
Byli razem. Znowu.
*
Powoli, niechętnie otwierał oczy. Wiedział, że zaraz powróci do szarej rzeczywistości. Świata bez Niej. Świata straconego.
Spojrzał na osobę klęczącą przy nim. Na dziewczynę z wyrazem przerażenia na twarzy, która wpatrywała się w niego jak w obrazek.
„Zupełnie jak ta mała wariatka Weasley” – przebiegło mu przez myśl, a na twarzy pojawił się paskudny grymas. Dziewczyna natychmiast do niego przypadła.
– Nic panu... panu nie jest?! – zapytała drżącym głosem, odgarniając tym samym kosmyk włosów opadający na twarz. Dopiero teraz zwrócił uwagę na to, jaka była ładna.
„Jest nawet trochę podobna do Niej” – pomyślał i natychmiast skarcił się w duchu za tę myśl. Miał wrażenie, że... że bluźnił. Że zdradzał swoją boginię.
Po plecach przebiegł mu zimny dreszcz. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Wcale nie była do Niej podobna.
– Nic mi się nie stało.
– Na... na pewno? Wie pan, ten daszek, ja wiem, powinnam już dawno kazać go naprawić, ale... ale nie było czasu i w ogóle... w ogóle tak jakoś... jakoś o tym zapomniałam... – wyszeptała i spłonęła rumieńcem.
Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła.
Odszedł następnego dnia. Na niebie nie było żadnej chmurki, słońce zalewało cały świat swoją poświatą, upiększając jeszcze bardziej wspaniałą zimę.
Dziewczyna stała na progu, wymachując rękami i wykrzykując co chwila jakieś „do widzenia” czy też „szczęśliwej drogi”. Ale odwrócił się tylko raz. Bo wiedział, że gdyby popatrzył na nią jeszcze raz, to byłby zgubiony.
Szedł prosto przed siebie. Nie wiedząc, że z każdym krokiem oddala się od swojej prawdziwej, żywej bogini.
I poświęcając jednocześnie całe swe życie osobie, której portret miał wymalowany na wewnętrznych stronach powiek. |
|